Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Widać było, że wysilał się, aby przemówić, lecz z piersi wyrywał się świst tylko i chrząszczenie; głos dobyć się nie mógł. Czoło okrywał pot.
O. Szymon przeżegnał go, pomodlił się i począł spowiedź ostatnią, żądając tylko znak skruchy.
Łzy toczyły się z oczu umierającego, który wciąż niespokojnie rękami poruszał, aż nareszcie słabnąć zaczął. Nie przemówił ani słowa.
Z tym widokiem, który na nieoswojonych z nim ludziach czyni tak wielkie wrażenie, obytym był zakonnik. Widywał śmierć na polu bitwy, spotykał się z nią ciągle w swoich wycieczkach po chatach i dworach; dla niego był to obraz znany, który w nim tylko pobożność obudzał.
Wzruszenie, jakiego doznał ranny i wysiłek przyspieszyły może nieruchomy już koniec.
O. Szymon poznał łatwo, że w ostatnim oddechu dusza opuściła ziemskie swe mieszkanie i głosem podniesionym rozpoczął Anioł Pański.
Poklękłszy na progu, połączyli się z nim w modlitwie oboje Wojakowscy i ich córka.
Modlitwa ta trwała chwilę zaledwo; trzeba było zaraz obmyślić pogrzeb i zaradzić się o to z o. Szymonem.
Stara Basieczka, choć trochę popłakawszy, wzięła się nakrywszy ciało, do zapalenia świec przy niem i ustawieniu krucyfiksu.
Mówiono pocichu, jak gdyby szanując spokój nieboszczyka.
— Wiecież kto on taki był? skąd? jak się nazywał? Tyle dni tu przeleżawszy, musiał wam co powiadać o sobie.
Jeremi potarł głowę.
— Otóż bo to — rzekł — że nam chorego badać nie wypadało, a on wcale o niczem nie mówił, tylko co chwila dopytywał, czy kto nie przyjechał i nie dowiadywał się o niego. Ciągle się napróżno spodziewał...
— Ale jakże to może być? — przerwał o. Szymon — aby tak ciężko porąbanego porzuciwszy, ani się nawet zgłosili do niego? To niepojęta rzecz! Znajdą się może przy nim jakie papiery.
Jeremi potrząsł głową.
— Zaraz pierwszego dnia, gdyśmy go rozbierali i odzienie zdjęli, umyślnie przepatrzyłem kieszenie. Nie było nic, oprócz woreczka z kilku talarami i sygnetem, który zachowałem.
To mówiąc, poszedł stary do szufladki, otworzył ją i dobywszy zielonej sakiewki, położył ją przed księdzem.