Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie przeczuwał ani domyślał się zgonu i my też, wiedząc jak silną była i wytrwałą ta natura, nie przypuszczaliśmy tak rychłego końca. Bylibyśmy z obowiązku starali się tę biedną duszę, w którą może promyk już jakiś wstąpił, uratować. Drugiego dnia, gdy długo nie wstawał brat Dydak poszedł zajrzeć do niego i znalazł już ostygłym...
— A w ostatnich czasach — wtrącił Kalas — nie widać w nim było zmiany?
— To co się w nim działo — rzekł o. Serafin — zakrytem było dla nas. Zmieniał się na lepsze, to pewna; lecz przychodziło to tak nieznacznie i zwolna, że dostrzec było trudno. Żartem zaczynał niby mówić o tem, że dla zupełnego uspokojenia radby wdziać sukienkę, przypisując jej cudowne działanie; lecz do tego nie przyszło. Chodził i pracował w ogrodzie, ciosał u o. Anioła, próbował przygrywać na organach, ale sił mu później brakło, choć widać było, że się nie poddawał osłabieniu, które czuł w sobie. W ostatnich dniach spokojnym był i wesołym nawet. O przeszłości swojej nigdy nie wspomniał. Żal go bardzo. Któż wie... Trochę dłuższe życie możeby...
O. Serafin, nie kończąc, ręką rzucił i zamilkł smutny.
— Bóg — dodał — łaskaw będzie duszy, która w walce z życiem przecierpiała wiele.