Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 258 —

świat i ludzi, spokój duszy dawał jéj wielką wyższość. Klara znalazła w niéj wkrótce powiernicę i przyjaciółkę. Jakub był rad temu niezmiernie, Wiktor jeszcze bardziéj, bo miał sposobność wpatrywać się w te oczy niebieskie i czoło jasne, słowem wszyscy byli szczęśliwi — prócz może pani Hals, która zawsze lękała się być im natrętną i z dumą uczciwego ubóstwa, obawiała się zbyt poufale bratać z bogatymi. Obawy jéj jednak przeszły powoli, gdy się przekonała jak ci milionerowie obcy byli własnemu mieniu i szkodliwego wpływu jego na siebie uniknąć umieli. Bogactwo na nich nie oddziaływało, długiém wypróbowani nieszczęściem, osamotnieni, mieli poczciwe nałogi biédnych ludzi, a żadnéj z wad spanoszonych.



Gdy tak rodzinie Paparonów lepsze zdawały się dni obiecywać, a przynajmniéj znośniejsze, Wudtke stary upadał i zchodził na niedołężnego starca. Budził on zrazu uśmiéchy ludzi, teraz poczciwi zaczynali go się litować... Córka wezwała lekarzów rady, wszyscy jednozgodnie nie wiedząc co mu dać za specyfik, jak zwykle doradzali spokój, rozrywkę, wesołe towarzystwo, oderwanie się od pracy, kąpiele. Ale Wudtke z Gdańska się ruszyć nie chciał. Ledwie nieledwie namówiono go do Sobótki także. Była ona mu znośniejszą dlatego