Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 241 —

proces z powodu stanu Teofila się przeciągnął. Zdrowie Klary było codzień gorsze... zaczynała kaszlać... Ale nadchodził czerwiec już... Jakub i Wiktor uradzili przenieść się do téj cichéj wioseczki na brzeg morza, sądząc że spokój tego ustronia, cisza, drzewa i urok téj wód płaszczyzny może cóś biédnéj Klarze pomogą.
Z Londynem Jakub tylko listownie się porozumiał i sprawę tę z łatwością uregulować potrafił.



Ktokolwiek przeżył szczęśliwą godzinę jaką nad morzem Śródziemném lub Adryatyckiém, a losy go późniéj kiedy zaniosły na północne Bałtyku wybrzeża, nie mógł nie uczuć jak natura nieskończenie płodnym jest artystą...
Tworzy ona prawie z tych samych zawsze materyałów tak dziwnie różne obrazy, a umié im nadawać taką harmonią, taki blask myśli Bożéj, że człowiek z uczuciem przychodzi, staje i czyta w téj nieśmiertelnéj księdze, co tam Stwórca napisał.
Są kraje dla różnych plemion, różnych losów i uczuć przeznaczone, tęsknocie nigdzie nie może być lepiéj jak nad zwierciadłem Bałtyku. Nie przegląda się w nim ten lazur surowy, ostry włoskich niebios, który razi i niepokoi, ale niebo jakby