Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie dawała, co się na niej działo, ale ucho czułe Rozalki pochwyciło turkot bryczki, a nawet starała się dowieśdź, że nie mogła być inna nad tę, którą posłano do miasteczka, aby tam na Leonka czekała. Matce uśmiechała się ta myśl, lecz niebardzo ufała przenikliwości córki, która się już nieraz w przepowiedniach omyliła. Tym jednak razem była szczęśliwą: na zawrocie spostrzegli konie, woźnicę z Baranówki i Leonka, który słomianym kapeluszem je witał, a zabierał się zeskoczyć, aby prędzej dobiedz do matki.
Krótkie są, ale jakże szczęśliwe te momenta, gdy się swoich, długo niewidzianych, odzyskuje! Sędzinka, nieskłonna do płaczu, miała na oczach łzy. Rozalka, zdyszana, mówić prawie nie mogła. Leon, choć daleko umiarkowańszy, czuł, że cała jego dojrzałość i męztwo tu, wobec matki, w kąt pójść musiały, a on powrócił do dziecięcego posłuszeństwa i miłości.
Kochał ją i szanował.
Całując syna i ściskając, Sędzinka nie mogła się powstrzymać, aby mu burki nie dała.
— Ale o trzy dni się opóźniłeś — poczęła — Jeżeli wrócić nie miałeś, nie trzeba się było obiecywać, a raz naznaczywszy termin...
— Zupełnie niespodziana okoliczność — przerwał Leon? — Zobaczy mama.
— No, cóż tak ważnego!