Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lekkością mówiąc o staraniach, o zalotach i o pannie Justynie nawet — tak, że z Leonem przyszło do cierpkich przemówek i rodzaju — kłótni.
Ze swych dawnych wielbicieli panna Justyna teraz nie przyjmowała i nie widywała nikogo, oprócz Zygmunta i professora Dobka. Co nadal zamierzała poczynać — nie było postanowionem. Zdania się wielce różniły. Panna Jolanta odradzała poświęcenie się nauczycielstwu, dawanie lekcyi, zakładanie szkółki, do czego Justka najwięcej miała skłonności.
Zygmunt radził rozpatrzenie się, cierpliwość, wyczekiwanie, a opiekun i większość przyjaciół byli tego zdania, iż trzeba będzie czekać końca processu, który, pomimo wpływów barona, musiał, ich zdaniem, wypaść na korzyść Justyny.
Ile razy mowa o tem była, dziewczę z gwałtownością wielką protestowało.
— Państwo więc mnie nie rozumiecie — zawołała Justyna. — Jak tylko jest proces, jest ktoś, co się o ten majątek upomina i może jakiekolwiek do niego prawo wykazać: ja ustępuję dobrowolnie, ja nie chcę nic — i, gdybym nawet wygrała sprawę, ofiary dziadunia przyjąć mi się nie godzi. On czynił ją w dobrej wierze, biedny stary, niewiedząc może, iż rodową majętnością rozporządzać nie ma prawa. Nie chcę, aby to miał na sumieniu! Urodziłam się ubogą, cudem odebra-