Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

, niżeli je, jak sądził, na niebezpieczeństwo narażać.
Kozaczycha śmiała się z tych strachów, ale przekonać go nie mogła. Oprócz téj roboty około kołyski, całą izdebkę, owę tak porządną i od lat wielu nietkniętą, potrzeba było teraz wcale inaczéj usposobić, żeby dziecku blask nie bił w oczy, żeby na nie ze drzwi nie wiało, z pieca nie piekło. Żydówce musiano w kącie zrobić z drabiny zagródkę z furtką, gdyż się jeszcze przyswoić nie dawała: jadła wprawdzie co jéj rzucono, ale ani myślała słuchać; została więc na sznurku do jakiegoś czasu.
Zasiadłszy z kozaczychą, Jermoła wziął od niéj dokładną naukę o sposobie, w jaki się należało z dzieckiem obchodzić: rozpytał ją z największemi szczegółami ile razy miał je kąpać, w jakiéj wodzie, czém karmić, jak usypiać i tulić. Przywiązanie do malca wyrównywało w téj chwili prawie nienawiści, jaką miał ku kozie nieposłusznéj i czuć nieumiejącéj szczęścia, jakie ją spotykało. Jermoła groźnie spoglądał na nią, nie mogąc się zarówno nagadać o przymio-