Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do wyciosania kołyskę i tysiąc do przygotowania lub postarania się drobnostek. Dziécię przebudzało się i kwiliło, musiał zaraz biedz do niego, aby mu się nie dać rozbeczéć. Ale na wszystko starczył, taka w nim znalazła się siła, pochodząca z serca.
Krótka noc wiosenna zbiegła w tych troskach Jermole, i dzień szaro zaglądający przez okna zastał go skłopotanego, choć nie czującego jeszcze potrzeby spoczynku. Chciał odejść, żeby wyciosać bieguny do kołyski ze starych polan w drugiéj izbie za ścianą, ale obawiał się odejść dziécięcia; koza go także przestraszała, skrzypnienie drzwi mogło przebudzić, a nużby stukając nie posłyszał płaczu!
Chwilami same tylko widział trudności i niepodobieństwa: to znowu malował sobie, że łatwo da wszystkiemu radę i krzepił się nadzieją, zapominając o głodzie, bezsenności i pracy. Już dobrze bielał ranek, gdy się wziął do dojenia kozy, żeby mléko na przebudzenie wychowańca miał gotowe; ale ze starą żydówką nie tak było łatwo jak sądził. Uparta była jak koza,