Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   51   —

Wybór w drogę nie był kłopotliwy, wysłano siedzenie, nakryto kobierczykiem, położono poduszkę skórzaną, wrzucono koszałkę z wiktuałami i flaszkę wódki. Kasper chciał panu towarzyszyć, ale musiał przy domu pozostać i siejby pilnować.
Rano wyjechawszy i z wodą płynąc, pod wieczór dostał się pan Paweł do wioski. Obijanik trzeba było pozostawić nieco opodal, a Mondygierd wybrał się pieszo. Właśnie myślał o tém, jak się dostanie do folwarku i miał rozpytywać o drogę, gdy mu się konny nawinął, który zdaleka spostrzegłszy wylądowującego, przyskoczył ku niemu.
Był to Wydra.
— A! mój paneczku złoty! — zawołał, zeskakując z konia — cóż to dla mnie za szczęście! Jak się to pan tu zabłąkał!
— Ja umyślniem się wybrał w tę stronę, — rzekł Paweł, witając się, ale z powagą wielką — potrzebuję na zasiew pszenicy pięknéj, szukam, czy się tu gdzie nie trafi? Nie ma u waćpana?
— Wiele panu potrzeba?
— Nie sto korcy, ani nawet pięćdziesiąt, kilka — rzekł Paweł.
— Dam panu — odparł Wydra — ale zróbże nam tę łaskę i mnie i żonie, zajdź do nas, swojego wychowańca zobaczyć.
Nachmurzył się na to wspomnienie pan Paweł, zamruczał coś niewyraźnie, lecz czuć w tém było