Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   41   —

już wstydząc się opierać, i ulitowawszy nad wołającym, nic nie rzekł, tylko:
— A bierzże sobie, bierz! toć ja go nie przywłaszczam!
Zaledwie usłyszawszy te słowa Wydra, jeszcze raz za nogi ścisnął usuwającego się p. Pawła i wybiegł z pokoju.
— Widzisz acan, panie Pawle — odezwał się rejent — tylko ubodzy ludzie tak się dzieci napierają. Na wielkim świecie zawada z dziećmi. Matce nieprzyjaciołką dorastająca córka, ojcu przeszkodą synalek taki wisus jak i on. Trzeba to wyposażyć, podzielić się... A taki oto ekonomina, żeby miał siedmioro, za każdego życie da! Głupi ludzie, ale to w porządku! Dzieci na świecie potrzebne, aby coś zostało z tego, co ospa, koklusz, krup, cholera i inne kosowice pozabierają.
My z waćpanem we dwu wesołe kawalery, ale trutnie — nikt po nas nie zapłacze, o co ja, przyznaję, wcale nie dbam! Choćby się i śmieli potém, ja nie posłyszę...
Przy usposobieniu, w jakiém był pan Paweł, mowa ta mu się nie podobała i krótko na nią odpowiedział:
— Bredzisz!
Wśród rozmowy kołduny się dogotowały i poszli do stołu.