Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   18   —

właśnie tak u nas z tém dzieckiem. Żeby sobie był je zabrał kluczwójt, pana Boga o to prosiłem. A no, nie. Maryna się zaklina, że słabowity, że nie wytrzyma. Kłamie, jako żywo, ja to wiem, ale nie chcę, aby mnie nazywano okrutnym. Gdyby go byli wzięli, nicby mu się nie stało.
Kasper ośmielił się bąknąć.
— A jakby kluczwójt wywiózł, panby sam żałował!
Odgadnięty pan Paweł zarumienił się mocno.
— Proszę ja ciebie, tylko ty mi nie mędruj, ty mi tu nie odgaduj co ja myślę! Ale! on mi tu będzie podpatrywał i przepowiadał? Ha? zkądże ci to ta mądrość! Znasz ty mnie?
— A juściż lat trzydzieści służę.
— Ja ci powiadam, że ty mnie i za pięćdziesiąt nie będziesz znał. Także mi mudrahel! Ja ciebie znam, żeś osieł był za młodu i takim samym umrzesz, a mnie ty na źdźbło nie znasz! Nie! nie prawda! Jabym żałował? kogo? co? bębna tego? znajdę, bachura tego śmierdzącego, co go na gościńcu ze śmiecia zdjęto.
Cóż to on mi jest?
Wstał od stołu zaperzony pan Paweł, tém bardziéj, iż miał podejrzenie na Kaspra, że się z niego, zakrywając, uśmiechał.
Kłótnie te powszednie bynajmniéj między nimi dobréj harmonii nie nadwerężały. W godzinę potém byli znowu jak najlepiéj, a jeżeli się rozmowa prze-