Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historja o bladej dziewczynce z pod Ostrej-Bramy.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż takiego?
— Tutaj, w tem świętem miejscu.
— Nie zechcesz zapewne rozmawiać — podchwycił Edward.
— Nie potrafię... ja tu tylkobym się modliła.
— Gdzież więc?
— Ale ja nie wiem, prawdziwie...
— Pozwolisz mi wejść do siebie?...
— Pan jesteś nabożny... ufam panu... pan jesteś tak dobry... ale... boję się ludzi — przerywanym głosem tłumaczyła się Julka. — Gdyby kto widział, że pan jestem u mnie, pomyśleliby, że jestem nic dobrego.
— Jak chcesz — rzekł Edward, który pałał ciekawością bliższego poznania osobliwszej dziewczyny. — Jeśli nikt nie przychodzi do ciebie, któżby mnie zobaczył?
— No to chodźmy — biorąc swój węzełek i ogarniając się chustką, odpowiedziała Julka. — Nie daleko ztąd; tylko że nie wiem, jak pan wejdziesz... u mnie tak mizerna izdebka.
— Chodźmy! chodźmy! — zawołał Edward. Poszli w milczeniu.
Minąwszy cerkiew św. Ducha, dziewczynka zwróciła się na prawo, ku jednej z większych kamienic; poszła prędzej, potem zastanowiła się, obróciła i rzekła:
— Uważaj pan, gdzie wejdę, a daj mi czas przynajmniej świecę zapalić; przez litość nad biedną dziewczyną, żeby nikt nie widział.
— Dobrze, dobrze — odpowiedział Edward, któryby był w tej chwili przystał na wszystko; cofnął się i powolnie szedł z daleka.
Wkrótce ujrzał Julkę odmykającą drzwi suterenu i spuszczającą się w głęboką jego szyję. W chwilkę potem