Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dosyć — szepnęła Elżusia — a panu?
— Dojechałem dobrze, a co tu zrobię — nie wiem jeszcze! — Westchnął, — Pani tu bawi?...
— I ja muszę powiedzieć: nie wiem jeszcze...
Trzaska stał w środku pokoju, bo go nawet nie proszono siedzieć. Jéjmość zapomniała może, a stryj nie śmiał...
Na szczęście zapukano raz jeszcze...
Eligi pobiegł otworzyć — za progiem z miną zbolałą i skromną, dziwne odbijającą od olbrzymiéj jego postawy... stał zafrasowany widocznie Borodzicz.
Ujrzzła go Elżusia, ruszyła z lekka ramionami i zarumieniła się...
— A pan tu co robisz?
Borodzicz wszedł...
— Najosobliwszy skład okoliczności, bo bydła na Szlązku kupić nie mogłem... i pomyślałem sobie dostać owiec saskich, ma to być wielka osobliwość — odezwał się obwiniony. — Otóż będąc już tutaj...
Elżusia surowo nań spojrzała.
— Waćpan gotoweś tu owiec nie dostać, pojedziesz gdzie daléj, a w domu będą myśleli, żeś przepadł — rzekła szydersko.
— E! nie ma tam w domu komu się o mnie frasować! dodał Borodzicz...
To mówiąc, oba z Trzaską zaczęli koso na siebie spoglądać, tak niespodzianie się tu znalazłszy.
— Co on tu robi? pomyślał Trzaska.
— Po co ten tu wlazł? myślał Borodzicz.