Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 54 —

Bal jednak tutejszy nie był zupełnie podobny swoim rodzonym: więcej miał nad inne wytworności, pozoru, i dzięki majętnym rodzinom co się nim zajmowały, obiecywał jak najdokładniej, o ile możności, małpować zabawy wielkich domów lepszego tonu.
Zwykle też miejskie towarzystwo, nie odmawiając udziału swego w zabawie, wcześnie kwaśno na nią spoglądało, mianując to kasyno arystokratycznem. Młodzież już się nawet gotowała odbijać w polonezie na przekor, i stawać w pierwszej parze z panną N..., w pik znakomitościom, które posądzano wcześnie o zamiary uzurpacyjne. Jedyny oficer od huzarów, znajdujący się na urlopie, ogromnego wzrostu i silny jak lew, wszystkim rozpowiadał, że będzie na złość arystokratom kierował muzyką jak mu się podoba. Słowem, jak wszędzie u nas, choć jeszcze nie było zaczepki, ani obrazy, ani upośledzenia dla nikogo, już się ich domyślano, gotowano do nich i rozpoczynano bój przeciwko marom. Szczęściem nikt z lepszego towarzystwa, ani do pierwszej pary, ani do kierowania orkiestrą, ani do zajęcia miejsc za główne uważanych się nie spieszył: spełzły więc chętki zrobienia awantury na pokątnych drwinkach i szeptach.
Lecz nie wszyscy taką krucjatę przeciwko bogatszym obwoływali. Zrana jeszcze, gdy się dowiedziano, że najwyższe towarzystwo powiatu: pani Grabowa, panna Irena i kilka innych osób (z bywających za granicą!!!! mówią drudzy i za granicami!!) mają zjechać i przytomnością swą bal uświetnić, radość błysnęła i na licach marszałka gospodarującego z urzędu i wice-gospodarzy i gospodyń.
Sekretarz, przywykły wszystko robić za marszałka,