Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 43 —

wybór: bo stronnictwo Paliwody, pomimo hałaśnego popierania młodzieży, hulaków i pasibrzuchów, przez samego nawet Paliwodę za nic nieznaczące uważanem było.
Samurski, który niefortunne powodzenie kandydatury Paliwody przypisywał nadaremnie panu Grabie, od rana gardłował, żeby tego, jak go nazywał, „arystokratę, co sobie tony jakieś nauczycielskie chciał dawać“, wyzwać po prostu na pojedynek.
— Więc go wyzwij sam! — wołano na niego ze wszystkich stron.
— Gotówbym był to uczynić, moi panowie — mówił zajadły Samurski, machając okropnie rękoma i wybijając wszystkim oczy cybuchem — gotówbym za wszystkich; ale choć mi męstwa nie braknie, biję się kiepsko i wstydu wam narobię.
Młodzik, co wczoraj mocno się odgrażał, dziś już tylko Paliwodę podżegał, ale sam wystąpić się wahał. Wśród gwaru i szumu, przerywanego brzękiem widelców, stukaniem szklanek i strzelaniem dobywanych korków, najniespodziewańszy w świecie gość, pan Graba sam ukazał się w progu.
Wszyscy osłupieli, oczy poczerwieniały, spojrzeli po sobie, wzajem się wzrokiem popychając; jeden Paliwoda z uśmiechem grzecznym postąpił ku niemu. Samurski chwytając go za połę, szepnął, łykając chleb, którym gębę miał zatkaną:
— Widzisz, widzisz, transpirowało! Tchórz, będzie cię przepraszał, będzie się tłumaczył. Trzymaj się tęgo, a w potrzebie wyzwij, jak Boga kocham, wyzywaj! My za tobą!
Słyszał czy nie słyszał Paliwoda, ale już dłoń podał