Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 92 —

potrawa, którą dajemy chętniej niż przyjmujemy, do której przywyknąć potrzeba.
— Koniec końcem, sąsiad tak wielką dozę prawdy obu stronom zwaśnionym dał na raz jeden bez przygotowania, że ledwie nie złajany...
— Mów pani jak było, nie taj przed przybyłym: gorzej niż złajany.
— A! niestety! prawie wypchnięty, musiał uciekać z domu podkomorzego. To pana nauczy na drugi raz omijać cudze sprawy.
— Przepraszam, to mnie na nieszczęście niczego nie nauczy — rzekł Graba. — Jeżeli na dziesięć bezużytecznych pokuszeń, jedenasty raz przydam się na co, dosyć mi będzie. Wreszcie, gdybym i bez końca miał daremnie pracować, obowiązek pracy pozostanie dla mnie niezachwianym do ostatku.
— Ale, wyznaj sąsiedzie — zapytała Irena — że zbyt ostrą prawdę powiedziałeś w oczy obudwu tym panom?
— Nie, całą tylko. Prawidłem jest dla mnie w oczy sądzić surowo, za oczy z umiarkowaniem, a o nieprzyjaciołach osobistych nic nie mówić, obawiając się samego siebie i uczuć, które na sąd wpływać nie powinny.
— To sofizmat! — odezwała się pani Lacka. — Jakto, uczucia na sąd wpływać nie powinny? Ale czyż rozum zawsze sądzi sprawiedliwie? czy uczucie nie często lepiej od niego?
— Być może — odparł pan Graba — ale sąd rozumu bezpieczniejszy. Zresztą zgadzam się na sąd uczucia przyjaznego, ale wszelkie osobiste zajście od sądzenia wstrzymać powinno.
Słowa pana Graby, opowiadanie Ireny i cały ten wstęp do rozmowy, dziwne na Jerzym uczyniły wrażenie: