Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 37 —

doły, stajnie, obory: wszystko na jednym prawie dziedzińcu i skupione w całość. Cztery chude charty i stary pokurć z osmalonym bokiem a powyszarpywanemi uszami witały nas w ganku, oprócz gospodarza, kłaniającego się do ziemi i dziękującego z wylaniem za szczęście, za honor, za łaskawe względy, któremiśmy zaszczycić go raczyli, które, jak się wyrażał, miały być wiecznem wspomnieniem ubogiej jego chatki i pociechą dni jego starości. Nigdym się nie spodziewał, żebym mógł tak kogo moją osobą uszczęśliwić!
Z towarzyszeniem tysiąca tym podobnych grzeczności hyperbolicznych, które bardzo zakrawały na żarty... a jednak pan koniuszy na nie z największą łatwością oddawał kapitanowi w dwójnasób taż samą monetą... weszliśmy na prawo do czystej izby, wysypanej siekaną jedlinką. Dla mnie był to krok niefortunny: potknąłem się na progu wysokim i stuknąłem głową o drzwi niskie.
Dwa stoły, dwie skrzynie, cztery wytłoczone twarde krzesełka, komin obielony na naszą intencję, z samowarem dla ozdoby, na belce jakieś symboliczne znaki i krzyże, po ścianach obrazki Pana Jezusa Boremelskiego, Milatyńskiego, Lwowskiego (miałem czas się przypatrzeć), Najświętszej Panny Chełmskiej, Sokalskiej, Poczajowskej i Podkamienieckiej; w kątku warcabnica na małym stoliczku: oto cały salon bawialny. Z niego tuż sypialna komnata kapitana, do której żeśmy nie zaglądali, nie opiszę ci jej. Dziewka ogromnie tłusta i bosy służalec przyjmowali nas śniadaniem, które gotowano naprzeciwko w piekarni: gorące też przychodziło na stół. Po niem puściliśmy się na polowanie i twój Jerzy miał szczęście zabić ogromnego łosia.
Nie wiem, czy ten dowód zręczności, czy inna jaka