Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa a dwa cztery.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gli się wcale, jak nastąpił krytyczny dla obydwóch karambol. Stuknęli się głowami i brzuchami, cofnęli się na parę kroków, starszy zrobił minę złośliwą i zagniewaną, a młódszy na wpół się śmiejąc, wpół ubolewając stanął wryty.
— Ale jakże bo to można niepatrzyć przed siebie.
— Czyż Pan nié masz oczu.
— Radziłbym mu uczyć się chodzić.
— Włóż waść drugi raz okulary!
Tak odzywali się trąc guzy na czele, aż nakoniec staruszek ochłonął i podał rękę młodemu, mówiąc.