Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie było ani czasu, ni pieniędzy na wytworną budowę; zużytkowano to co już stało, przyczepiając parę izb w jednę stronę, a z tyłu śpiżarnie i składy. Domina więc z przodu śmiesznie wyglądała, bo ganek nie stał w pośrodku, a ściany nowe wyższe były od zczerniałego zrębu starego folwarku. Z małego warzywnego ogrodu, w którym było trochę zdziczałych wiszeń i parę grusz, musiano zrobić coś pokaźniejszego.
Zresztą zabudowania, dziedziniec, zostały jak były, poprawione nieco, i dworek tak wyglądał ubogo, iż nie łudził przejeżdżających — znać po nim było, że tu mieszkał niedostatek. Smutna, równa nizina rozciągała się dokoła, poprzerzynana grobelkami, rowami, błotami i trzęsawiskami. Gdzie tylko kawał wyższego gruntu się podnosił, widać było zagony i pólka... Oprócz olch, żadnych drzew oko nie spotykało blisko, tylko gęste zarośla łozy i wierzb karłowatych. W wielkiej dali czarnym pierścieniem dokoła płaszczyznę obejmowały lasy. Oko na niej nie mając gdzie spocząć, traciło miarę oddalenia; wydawała się większą niż była, a nie zbyt odległe wioseczki uciekały pozornie. Wzrok nie sięgał daleko, oparów zawsze pełna atmosfera, mgłami, okrywając oddalenie, zwiększała je jeszcze. Smutnego coś było ale razem pociągającego w widoku tej okolicy, wśród której pagórka prawie dostrzedz nie było można. Gdzieniegdzie na groblach i rozstajach,