Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Chciał mówić dłużej, gdy Rajmund przerwał mu zmarszczony.
— A daj mi pokój z twemi kazaniami! Proszę cię! czas to stracony — ja nie mam innych zgryzot sumienia nad te, żem był niezręcznym i łatwowiernym.... Mojej karyery wyrzekać się nie myślę, i gdybym ją jutro miał rozpoczynać nanowo, jestem gotów.
Nie żądam od ciebie ofiary nadzwyczajnej. Miejsca nie utracisz. W dodatku ocalisz swojego najukochańszego wychowanka; bo jeżeli się, rozwiódłszy Różę, ożeni z nią, ona go zrujnuje i tak jak mnie wystrychnie. Kobieta płocha, zalotna i zepsuta tak, że płochości swej nawet za grzeszną nie uważa... Grzeszy z naiwnością dziecka, któreby się objadało trucizną. Otton zdaje mi się dobrym chłopcem, ona go do rozpaczy przyprowadzi.
— A ty się o taką kobietę dobijasz? zapytał Kwiryn.
— Bo mi właśnie taka jest potrzebna — rzekł zimno brat.
— I całej ohydy posługiwania się takiemi niecnemi środkami nie widzisz? zakrzyknął profesor.
— Widzę tylko, że ludzie są zepsuci i że z ludźmi zepsutemi inaczej się nie robi nic, jak właśnie takiemi środkami.