Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Druskieniki.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wanego, Poznańczyka niemniéj fenomenalnego, obywatela Wołynia, Ukrainy, Podola, częściéj się spotykających; Litwina, Petersburszczyka i Koronjasza. Każdy z tych panów jest kamyczkiem pięknéj téj mozajki, która się zowie towarzystwem u wód zebraném.
Osobne słówko powiedzieć musiemy choć najogólniéj o lekarzach tutejszych, którym nie oddać najżywszéj, najwdzięczniejszéj sprawiedliwości, byłoby niedarowanym grzechem. Oni tu, nie tylko stróżami zdrowia, przewodnikami przybyłych, ich piérwszemi opiekunami, pocieszycielami, ale często literalnie dobroczyńcami we wszystkich względach nazwać się mogą. W nich ubóstwo, cierpienie, znajdują piérwszych i ochotnych pocieszycieli i doradźców, pomocników, gotowych nie tylko z siebie uczynić ofiarę, co łatwiéj, ale ją wyrwać od drugich, ale do niéj zmusić zimnych i pełnych egoizmu ludzi. Nie chcemy i nie godzi się nam cytować nikogo; lecz byliśmy świadkami naocznemi tak pięknych faktów, tak pełnych uczucia czynów miłosierdzia, których piérwszym bodźcem lekarze tutejsi, że nie oddać im sprawiedliwości, nie ocenić dobrego przykładu, jaki dają, nie mo-