Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zaciekawioną wpuściła do pokoju Maryi. Siedziała ona z dzieckiem w oknie i zdziwiła się, widząc kobietę obcą, stojącą w progu.
Dla ośmielenia, Magda pokłoniła się i pozdrowiła:
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Marya i Urszula zerwały się obie z radosnym twarzy wyrazem.
— Przepraszam, wielmożną panię, przystępując powoli, rzekła Suzlerowa, niech się to dobrodziejce nie przykrzy, że ja uboga kobieta, dowiedziawszy się o pani, aby swojego języka choć zasłyszeć, ośmieliłam się tu wnijść.
— Któż wy jesteście? co tu robicie? z ciekawością spytała Marya.
— Ja tu za mężem od wielu lat, mąż, z pozwoleniem, Niemiec, od dawna przy dworze. Tęskno mi bardzo wśród obcych, mówiła Magda, wzdychając. A paniż wielmożna co tu robi?
— Jam tu, chwilowo.
— I tak sama?
Marya spuściła oczy.
— Sama, szepnęła Marya. Zakręciły się jéj łzy w oczach, odwróciła się do okna. Magda zamilkła.
— Ledwiem się u gospodyni doprosiła, żeby do pani wielmożnéj wpuściła, bo powiada, że tu nikomu przystępu dawać nie kazano?
Marya milczała ciągle; kobieta zbliżyła się do niéj i dłużéj już udawać nie chcąc, szepnęła: