Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się z nią z pewną obawą i wstrętem; co chwila spodziewała się jakiegoś wybuchu, oznaki nieprzytomności, lecz gdy po dniach kilku nic się nie przytrafiło, nabrała otuchy, a nawet dziwne jéj myśli przychodzić zaczęły.
Powzięła jakąś wątpliwość. Lecz jakże się tu było rozmówić, jednego nie umiejąc słowa w żadnym prócz niemieckiego języka? Zdaleka przez szpary drzwi Lina wpatrywała się w swojego więźnia, widziała ją z miłością zajmującą się dziecięciem, modlącą, wreszcie z Urszulką razem zamyśloną, po całych dniach poglądającą na Elbę, płynącą pod oknami. Nigdy najmniejszéj niecierpliwości oznaki, łzy tylko, łzy zawsze, a smutek nie rozpogadzający się na chwilę.
Najtwardszego serca kobieta, widząc drugą podobną sobie istotę cierpiącą, uczuje w końcu litość nad nią. Pani Holzer śledziła rotmistrza, gdy przybywał i sposób jego obchodzenia się z żoną, zdziwiło ją to, iż do siebie nie mówili, że przychodził jakby gniewny, że dziecię od niego uciekało, tuląc się do matki. Z tych wszystkich oznak czyniła wnioski, które jéj ciekawość coraz żywiej rozbudzały; niegdyś płocha i roztrzepana, dozorczyni ta nie była tak złą, jak ją Wit może sądził, podjęła się dozoru, ale ten starała się uczynić łagodnym, po kilku dniach zaczęła próbować zbliżyć się nieco do matki i dziecka; znalazła u nich przyjęcie ludzkie i za najmniejszą usługę a ulgę wdzięczne. Gdy się jéj rot-