Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mniéj do czasu osłonić się potrafi, rozgłaszając zmartwychwstałego za samozwańca jakiegoś i awanturnika. Nie spodziewał się też nigdy, ażeby za nim aż do Saksonii goniono, chociaż i na ten wypadek chciał być przygotowanym.
— W takich troskach wyruszył z Warszawy, uwożąc z sobą Maryę i Urszulkę, w których widział zakładników, zarazem i bezpieczeństwo to, iż żona przynajmniéj przeciwko niemu świadczyć nie mogła.
Wereszczaka i Piotr przez jeden dzień odpocząwszy w Warszawie, puścili się w ślad, jeśli nie z zupełną pewnością iż znajdą w Dreznie zbiega, to z największém prawdopodobieństwem, że gdzieindziéj ujść nie mógł. Postanowili wszakże jak najciszéj i najmniéj widocznie, nie zdradzając się, jechać do stolicy Saskiéj, ażeby ptaka nie spłoszyć. Szczęściem po drodze chociaż spotykali nieustannie dygnitarzy i możniejszą szlachtę dążącą na dwór królewski, nie trafili na znajomych. Nie potrzebował też pan Piotr się wydawać z nazwiskiem swojém, a Wereszczaki imię nic nie mówiło. Mnóstwo naówczas konkurujących o urzędy, starostwa i inne łaski pańskie, musiało tę drogę przebywać.
Gospód w Dreznie było naówczas podostatkiem, a niektóre z nich przez Polaków i dla polskich obywateli utrzymywane, w pobliżu zamku i głównéj ulicy, wygodnie panów i dwory pomieścić mogły. Czas był letni, a świetne otoczenie królewskie, zbiegało