Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kom, i przy nich zajął sobie miejsce, o resztę się nie troszcząc. Napróżno go potém córki, widząc zimne przyjęcie, jakiego doznały, usiłowały wyciągnąć z domu tak niegościnnego. Dzierżyński dotrwał, póki sobie dobrze nie podchmielił i dopiéro wówczas dał się wyprowadzić.
Naostatku najmniéj spodziewanemi zdziwieni zostali odwiedzinami, zwlókł się bowiem, poczuwając do obowiązku, stary pułkownik Szwalbiński, korzystając z folgi, jaką mu dała pedogra, w towarzystwie Cockiusa i licznych dworzan, aby złożyć hołd, a razem wytłómaczyć się przed Maryą, iż jéj obronić nie umiał. Bolało go to niezmiernie, iż rotmistrz potrafił go tak w pole wyprowadzić i dopełnieniu rycerskiego obowiązku przeszkodzić.... Przyjęcie pułkownika dość było trudne i zdałby się na ten raz sędzia Dzierżyński, wyręczył wszakże Wereszczaka, który się do każdego humoru, Jezu najsłodszy! umiał zastosować. Odprowadził go z hajdukami do przeznaczonych pokojów, w stanie błogiego zapomnienia o ziemskich troskach quod erat demonstrandum.

∗             ∗

Powieść byłaby skończoną bez wątpienia, gdyby nie jedna plotka, któréj choć nikt nie dawał wiary, wszakże, że się po świecie snuła, sumienny historyk wspomniéć o niéj musi. Pan Piotr widział sam w więzieniu zsiniałe i ostygłe ciało bratanka, inni lu-