Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ani tobie, ani nikomu już on szkodzić nie będzie. Mam wiadomość z Drezna, iż wdał się tam w jakiéś sprawy, nie wiem, i został uwięziony.
Marya spojrzała i zamilkła.
— Lecz na miłość Bożą, przerwała szybko ciotka, powiedz że mi, jakim cudem ty, sama z dzieckiem, potrafiłaś się tu dostać? o czém?
— Potrafiłam się tu dostać, odezwała się Marya, a pewno nie potrafię opowiedziéć jak? Sama nie wiem! Miłość dla dziecka, chęć ocalenia go prowadziły mnie. Anioł stróż Urszulki wiódł chyba! ani wiem jak kraj ten ogromny, obcy, straszny przebyć potrafiłyśmy, drżę myśląc, i rzeczywistość wydaje mi się nieprawdopodobną.
Zapłakana Marya westchnęła i mówiła:
— Byłam zamkniętą z dziecięciem, a ludzie, co mnie pilnowali, sądzili, że strzegli obłąkanéj, nie mogłam bez dozoru zrobić kroku. Byłyśmy na wsi, w rękach ludzi prostych i nie umiejących się ulitować nad nami. Długi czas musiałam udawać uspokojoną, ażeby dozór powoli rozbroić. Szczęściem, w sąsiednim domu była kobieta mówiąca naszym językiem, a mająca dobrą wolę dopomożenia mi do ucieczki. Przez zagrodę w głębi sadu rozmawiałam z nią, umówiłyśmy się, prosiłam ją o sprzedanie brylantowego krzyżyka i kilku pierścieni, które miałam skrycie zachowane przy sobie. Pieniądze wzięte za nie posłużyły mi do ucieczki. Jednego dnia, gdy gospodarz wyjechał, a jego rodzina usnęła, wyszłam