Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tu, mamciu droga i o łosia już trudno, a tam na żubry zapolujemy.
— Tylkoż mi się nie narażaj.
Syn ją w rękę pocałował, prosząc, by była spokojną. Stolnikowa pomilczała chwilę i zaczęła zwolna:
— Powiem ci Felisiu, co za dziwny son miałam téj nocy, muszę dać na mszę za duszę nieboszczyka Piotra Zagłoby.
Wojski aż się z krzesła schwycił.
— Cóż to było? rzekł żywo.
— Śnił się Piotr, ale jakbym go wczora widziała, smutny, zestarzały, niby do naszego domu przybył i o pomoc prosił.
Wojski pobladł aż.
— Ale, moja mamciu droga? czyż to być może? zkąd sen taki?
Staruszka ramionami ruszyła.
— Sama nie wiem. Gdyście wczoraj z tym gościem, który do was z Rachowéj przybył, jechali do Wojskiego, widziałam was przez okno zdaleka, choć o mroku, na myśl mi przyszedł czegoś Piotr i z tego pewnie sen, ale za duszę dać potrzeba.
Drżąc pocałował Feliks matkę w rękę.
— Niech mamcia za jego duszę nie daje, rzekł, nie ma dotąd dowodu, że nie żyje, kto to wié?
— A przecież się Wit z jego wdową ożenił? dodała.
Wojski ramionami ruszył, nic nie odpowiadając,