Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Z żywością człowieka, któremu spadło razem na serce upodobane zajęcie i na fantazyę mrzonka ponętna, zakrzątnął się pan Feliks.
W dziesięć minut potém stał u drzwi dojeżdżacz jego, którego używał do spraw różnych, a zawsze bardzo szczęśliwie.
— Słuchaj Damianek, dobrze na wąs namotaj i zrób, co powiem. Jutro do dnia musisz być z powrotem, wyjedziesz na trakt, który idzie z Bożéj Woli ku Warszawie, będziesz pytał, kędy szedł powóz rotmistrza, który tamtędy jechał z żoną, dowiesz się, kiedy przejeżdżał, gdzie popasał i nocował, czy z traktu zwrócił, jak; koni możesz sobie zajeździć dwa, to ci wolno, ale z próżnemi rękami, powrócić — wara.
Damianek rzucił pytań parę, pokłonił się i w pięć minut ruszył na przełaj wyciągniętym kłusem. Drugiego i trzeciego ze stajennych wyprawiono w innych kierunkach na wszelki wypadek, poczém Wojski poszedł broń opatrywać, konie sposobić, pieniądze w ruloniki pieczętować i do drogi się gotować tak, aby nazajutrz mógł ruszyć choćby do dnia.
Późno w noc rozprawiali z Piotrem. W poczciwego próżniaka nowe życie wstąpiło, znalazł sobie zajęcie, kłopot wedle serca. Czekał tylko rana, ażeby się staruszce opowiedziéć, że na wielkie polowanie jedzie aż do białowieżskiéj puszczy, a potém dopiero, hulaj dusza! Uśmiechało mu się dziwnie to szastanie po świecie, ta pogoń i rycerskie stawanie