Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Szlachcic prawdziwy, stokroć wolał rąbać się, niż pisać; a jeść, niż decyfrować cudze pismo, i co się napocił nad raptularzami każdego utworu epistolarnego, trudno dać wiary. Napisawszy list, zazwyczaj spoczywał potém kilka godzin i powiadał znajomym, że w życiu dlań cięższéj pracy nie było. Godzin parę kosztowała i teraz redakcya, przerywana wzdychaniem, ocieraniem potu z czoła i chwilami wypoczynku. Kazał sobie wina przynieść, aby zeń natchnienia zaczerpnąć, a i to nie wiele pomogło. Naostatek list arkuszowy był gotów, opieczętowany, zaadresowany i pod wieczór wyprawiono go sztafetą. A że podskarbi także wysyłał po coś od siebie do Warszawy, szły do stolicy razem.
Wieczorem dopiéro kasztelan odetchnął, miał zaproszenie do wielkiego ogrodu królewskiego, wśród którego cienistych drzew, grano operę na murawie, w amfiteatrze pod gołém niebem, illuminacya miała być zachwycającą; lecz na te ciekawości zabrakło mu siły i ochoty, posiliwszy się, na sumieniu spokojniejszy, położył się do łóżka zawczasu. Nazajutrz spotkali się z Brühlem, był uprzejmy jak zawsze, milszy może niż kiedykolwiek, z rozmowy okazało się, że o bytności u Orzelskiéj już był zawiadomiony, radził kasztelanowi cierpliwość i milczenie.
— Zajmij się pan własnym interesem, popieraj swoją sprawę, o tém zaś, co ci na sercu leży, ani słowa nikomu. Bądź pan ostrożny. Na dworze milczeniem czyni się często więcéj niż wymową. Gramy