Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ciu stanąć w obronie niewinności. Nie śmiała by go była namawiać do tego, ale Suzler sam jakoś wpadł na tę myśl, iżby się przydał może. Szło o szczegóły, szło i o kogoś, coby sprawę popierał. Nic więc tymczasowo zrobić się nie dało nad to, że Magda przez Linę Holzerową o dokładniejsze wiadomości postarać się miała. Suzler stanowczo oświadczył, że przez osoby wysoko na dworze położone, postara się zrobić, co tylko będzie można. Tymczasem i hr. Orzelska, któréj pamięć dziecinnych lat była drogą, która lubiła tego poczciwego Wereszczakę, pamiętając, jak jéj na skrzypcach wygrywał i z jaką wdzięcznością położył sobie na sercu jéj niebieską kokardę, oczekiwała Wojskiego o naznaczonéj godzinie. Nawykła teraz, by każde jéj skinienie było rozkazem, nie mogła się wydziwić, że ten nudziarz Wereszczaka nie przyszedł, ani w kwandrans, ani w półgodziny, ani nawet w półtoréj. Zrazu miała ochotę, jako nauczkę grzeczności, darować mu zégareczek złoty, który nosiła u pasa, potém pochmurniała, pogniewała się, pojechała na spacer i cały dzień była w najgorszym w świecie humorze. Taką ją znalazł ojciec król, przed którym jednak przyczyny smutku wypowiedziéć nie chciała. Trwał on nawet przez cały wieczór. A gdy ani gościa, ani wiadomości, ani wymówki żadnéj od niego nie otrzymała, pomyślała wreszcie, że może zachorował. To ją nieco uspokoiło, wolałaby chorobę, niż lekceważenie, lub obojętność.