Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czór przyniesiono kaganek i zamieniono go po usilnych prośbach na świécę.
Wereszczaka położył się wcześnie, a choć mimo letniéj i gorącéj pory, w murach było chłodno i wilgotno, usnął z wielkiego znużenia.
Następny dzień upłynął zupełnie do poprzedzającego podobnie. Zapłacił Wereszczaka za jadło, za napój, dał dość znaczny podarek klucznikowi dla ujęcia go sobie, chociaż stary przyjął to dość obojętnie, patrzał długo przez okno na okolicę, potém zatęsknił, pomyślał o domu, zakręciła mu się łza i sam się rozśmiał z siebie, iż mógł tak brać do serca omyłkę. Był bowiem pewny, że Orzelska dowié się o jego losie i postara o uwolnienie. A tenże serdeczny Brühl taki miły i wylany dla Niemiry i dla niego! Oczéwiście, tylko tak prędko się to jeszcze dokonać nie mogło.
Trzeciego dnia wieczorem, Wereszczaka zmiarkował, że to się może przeciągnąć i że dla porządku należało na ścianie dnie sobie znaczyć, aby się nie pogubić z niemi. Zapisał więc daty starannie i chwilę czasu spędził na rozpatrywaniu po murach, które ciekawą były kroniką. Stały tam napisy różne, sentencye łacińskie, daty, nawet rysunki, godła i herby. W ogóle mimo pięknego widoku, dosyć było nudno, Wojski bardzo żałował, że skrzypców z sobą nie miał. A na tak krótki czas starać się o nie i kupować lada co nie było warto.
Po tygodniu, z klucznikiem już dosyć dobra przy-