Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W dali, na drugim jéj brzegu, widać było skalistą stożkowatą górę lasem okrytą, a po za nią falowate wzgórza, osady, lasy. Mógł ztąd przynajmniéj więzień popatrzéć na szeroki świat Boży, ale nieznany jakiś, cudzy i dziwnie mu wyglądający... Zszedłszy ztąd, znalazł Wereszczaka łóżeczko skromne z siennikiem, stoliczek, słomą wyplatane krzesło, dzbanek bez wody i otłuczoną miskę... więcéj nic.
Mieszkanie wygodném nie było, ale Wojski westchnąwszy, pożałował tylko, że z sobą skrzypców nie wziął. Mając tyle wolnego czasu, byłby sobie wygrywał po dniach całych...
Co się z Piotrem stało? — nie wiedział, zdało mu się wszakże, iż go przedtem do téj saméj baszty prowadzono, gdzie zaś osadzono? odgadnąć nie umiał. Pocieszało to Wojskiego, że miał na sobie podróżny kaftan łosiowy, cały wypikowany dukatami i trzosik dobrze zachowany pod nim. Za pieniądze mówił sobie, koniec końcem zawsze się coś kupić daje, trochę wygody, trochę swobody... zresztą, któż wie?
Przeszedł się po izbie raz i drugi, kąty obejrzał, ściany rozpatrzył... i stanął zdziwiony bardzo. Na wydrapanym tynku, doczytał się napisów łacińskich i polskich. Stały lata szeregiem notowane jedną ręką... długie! długie! Zły to był znak dla Wojskiego, — ale od czegóż? myślał, — hrabina Orzelska.
Ranek już był późny, a bodaj bliżéj południa, gdy zabrzęczało, zastukało i stary klucznik nadszedł. Ręce włożywszy w kieszenie opończy, stanął naj-