Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

leżę u nóg twych, przynosząc przed ciebie nędzę moją i żale.
Staruszka usłyszawszy to, padła z okrzykiem na krzesło, zakryła twarz rękami, lecz po chwilce schyliła się, pochwyciła głowę Piotra i całować ją płacząc zaczęła.
— Piotr! — zawołała — o Jezu cudotwórco! jakiém-że szczęściem, jakiém losu zrządzeniem ocalonym zostałeś? Śnię, czy żyję?
Powoli zwlókł się zesłabły i powstał, wojewodzina wskazała mu siedzenie, upadł, niż siadł raczéj, lecz słowa jeszcze wymówić nie mógł, łkał i płakał jak dziecię. Milcząca, zdawała się modlić przerażona staruszka i drżała cała, nie śmiejąc pytać.
— Mów! co z tobą było? jakeś się ocalił? jesteś żywym, czy upiorem?
— A! żyw, żyw jestem, choć mnie umarłym widziéć chciano — zawołał mężczyzna powoli głosem, w którym jeszcze przebijało się łkanie bolesne — a gdybym chciał teraz opowiadać dzieje moje, uszom by uwierzyć trudno. Pominę więc wszystko i dodam tylko: ocalony zostałem cudem dziwnym łaski Bożéj. Przebyłem koleje straszne, a oto dziś powracam na straszniejsze może jeszcze do domu, który się moim nazywał... obcy... upiór... nieprzyjaciel.
Wojewodzina czas miała ochłonąć nieco i oprzytomniéć, zebrała myśli. — Czekaj — rzekła — myślmy, co począć naprzód; rozumiem twe położenie, obszerniéj o niém