Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Panasa. Wszedł Welder, rozpatrując się bacznie, ale nic tu nadzwyczajnego nie znalazł: stół nakryty ręcznikiem, z bułką chleba i nożem, w kącie dzieżę, obrazy po ścianach, ławy, wiadro z wodą. Poszli, rozglądnąwszy się, do alkierza. Tu stało łóżeczko Panasowe z siennikiem, a na ziemi było drugie posłanie wyleżane widocznie, na którem grube jeszcze zasłane pozostało prześcieradło. Welder szybko rękę przyłożył do pościeli i zdało mu się, że ją znalazł jeszcze ciepłą.
— Któż tu spał?
— Mój brat — rzekł Panas.
— Jeszcze pościel ciepła.
Panas ruszył ramionami i nie odpowiedział nic. Żadnego innego śladu pobytu obcego przybysza nie znalazł Welder, ale szukając wszędzie po kątach, przerzucając, dobył nareszcie, z za skrzynki w czarny jaszczur oprawną szabelkę.
— A to, co to jest? — zapytał.
— Przecież widzicie, że szabla.
— A co u ciebie szabla robi? tobie szabla nie przystała!
Stary się rozśmiał.
— Przecież ja nią od Turka nieboszczyka stolnika broniłem — rzekł cicho — a tę mam w podarku od pana Piotra, świéć Panie nad duszą jego, jeśli nie żyje, a wyrwij go Panie z rąk nieprzyjaciół, jeśli żyw jest...