Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Cóż pani tak na gości nie łaskawa? — odezwał się ostro Wit — nie raczy nam nawet otworzyć?
— Dziecię śpi, a ja jestem chora! — odparła spokojnie Marya, ledwie głowy skinieniem pozdrowiwszy pannę Salomeę, która ciekawie pragnęła zajrzéć do sypialni.
— Cóż to znowu za choroba? przecież do gości wyjść potrzeba, którzy nas łaskawie swą bytnością dziś zaszczycić raczyli! — zawołał z przyciskiem mąż.
— Państwo mi darują — szepnęła gospodyni — jestem istotnie cierpiąca; Urszulka także niezbyt zdrowa, tylko co usnęła. Pozwolisz mi zostać w moim pokoju...
Panna Salomea, widząc, że się coś na małżeński spór zanosi, przyłożyła wachlarzyk do ust szydersko uśmiechniętych, koso spojrzała na panią Witowę, wysunęła rączkę swą z pod ramienia gospodarza, i — dygnąwszy, uciekła. Obejrzał się za nią pan Wit Zagłoba i z nadchmurzoną brwią podszedł ku żonie.
— Proszę mi tych fochów zaprzestać! — zawołał — proszę się ogarnąć i wyjść do gości! Proszę i każę, jeśli potrzeba. Dziś mój dzień... powinnoby mi być wesoło...
— Ależ ja do wesela nie przeszkadzam, chociaż go podzielać nie mogę — odparła kobieta chłodno i poważnie. — Do takich zabaw nie czuję się usposobioną, potrzebuję spokoju dla siebie i dziecięcia... proszę mnie tu zostawić!
— Tak! żeby ludzie pletli, żeś nieszczęśliwa... że