Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

knięte. Wahał się jeszcze co miał począć, gdy poniżéj na schodach ze stoczkiem w chudéj ręce zjawiła się w czepcu nocnym Madame Siegfried. Rotmistrz zbiegł ku niéj co rychléj. Znał on słabą stronę szanownéj ochmistrzyni i począł od wsunięcia kilku dukatów.
— Moja szanowna pani, rzekł cicho, pani tu jedna masz rozum i wiesz, co czynić należy, dopomożecie mi, bym zacnego Szwalbińskiego od śmieszności i kłopotu wybawił. Moja żona jest chora na umyśle, nie wiedziéć co mu naplotła. Pułkownik śpi, trzeba korzystając z tego, wywieść ją co najprędzéj.
Ja! ja! potakiwała jéjmość, która gościa tego wcale sobie w domu nie życzyła.
— Którędyż wejść można?
— Są drugie drzwi, szepnęła stara, chodź waćpan, te zostaną zamknięte i hajducy mogą sobie spać przy nich, my wnijdziemy innemi, ja otworzę.
Stało się, jak obiecała, po cichu odemknięto drzw i Wit wsunął się do pokojów. Z téj strony stały one otworem. Światło u Maryi nie było zgaszone, ona też sama niespokojna spać się nie kładła, ukołysawszy tylko Urszulkę. Na widok męża, zbladła biedna i zadrżała.
— Bierz pani okrycie, zbudź dziecko, wyjeżdżamy téj chwili.
— Ale ja...
— Ja każę! z wściekłością i groźbą zawołał Wit, inaczéj dziecko... zemszczę się na dziecku.