Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

trząc na towarzysza, tak jeszcze strachu miał oczy pełne, odwiódł Panasa na stronę.
— A kto to z wami, ojcze? spytał.
— Albo to nie wiecie: brat mój młodszy, com go już lat kilkanaście nie oglądał, zwlókł się do mnie, Bóg mu zapłać, aby przed śmiercią zobaczyć się ze mną.
— A dawno już tu?
— Dni kilka, rzekł Panas.
— I długo pogości?
Pasiecznik się zżymnął.
— Co ty mnie na spytki bierzesz? rozśmiał się, a co ci po tém, czy on długo, czy krótko u mnie zabawi?
— O! toż się nie gniewajcie, całując go w ramię dodał Antek, nie ze złego serca pytam. Nie znam-ci waszego brata, ale że mi przypadkiem wstydu i strachu napędził — to prawda.
— A to jak? spytał pasiecznik.
— Ja sam nie wiem, mówił chłopak. Siedzieliśmy z Kubalą, nowym woźnicą, który nas o starego pana rozpytywał. Jam mu wszystką tę historyę rozpowiadał, jak się patrzy, ino kiedy zérknę we drzwi, aż tam niby widmo, niby mara... stary pan stoi. Małom nie zmarł ze strachu. A to się okazuje był wasz brat.
Panas się zagniewał jakoś strasznie.
— Eh! co bo to z ciebie za dzieciuch jawicki, krzyknął, umarłych będziesz wywoływał z grobu i cudzym ludziom historye prawił... i...
Antek go w ramię całował, ale darmo, stary się gniewał bardzo.