Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

że, iż byłoby srogiém uchybieniem dla gospodarza, gdyby mu odmówiła posłuchania. Odpowiedziała grzecznie, iż czekać go będzie za pół godziny. Przeciąg ten czasu zaledwie starczył staremu na przygotowanie się do odwiedzin, do których chciał się ubrać paradnie.
Zawołano śpiesznie kamerdynera, szatnego, dobyto najpiękniejszą z peruk i Szwalbiński jął się odziewać, poczynając od obrzękłych nóg, na które zapinane jakieś buty wdziać musiano z pomocą dwóch chłopców, którzy je klęcząc zapinali. Nadział późniéj koronki, atłasy, kamizolę i papuzi frak haftowany, dawno już nie używany, wziął laskę i podtrzymywany przez dwóch hajduków, prawie niesiony na rękach, udał się z wielką ciężkością stąpając na górę. Przejście schodów zmordowało go tak, iż wodę pić i przysiąść musiał, nim do sali wkroczył. Oczekiwała tu nań w ciemnéj sukni, wcale nie strojna, ze smutną twarzą Marya, prowadząc córkę za rękę. Pułkownik, który od dawna z płci niewieściéj nie widział nikogo nad zeschłą Madame Siegfried, ochmistrzynię swą i dziewczęta folwarczne, ujrzawszy piękne rysy szlachetnéj twarzy swego gościa, stanął zachwycony i osłupiały. Skłonił się nizko, złożył ręce na piersiach i długo słowa przemówić nie mógł; naostatek dobył z pamięci stary jakiś komplement z czasów młodości Augusta Mocnego.
— Pani, rzekł, czuję się szczęśliwym, że pod dachem moim tak jaśniejąca gwiazda choć na chwilę