Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się od napaści i oddalenia waćpani od jéj rodziny, która ją przeciw mnie buntuje...
Odwrócił się nagle... Basia stała jeszcze... przyskoczył do niéj z pięściami. — Precz, żmijo! bo ubiję, precz, pókiś cała.
Dziewczę spojrzało na panią i wybiegło. Rotmistrz, który mało wiedział, co czynił, schylił się po leżącą na ziemi kopertę... dziécię, które na ten ruch i zbliżenie się przestraszyło, rozstawiło rączki drobne i poskoczyło zasłaniając matkę, jakby bezsilne rzucić się nań chciało. Nie uszło to baczności rotmistrza, którego wściekłość wzrosła jeszcze, podniósł już dłoń, chcąc dziecię uderzyć, gdy matka pochwyciła je, uniosła na łóżko, a sama stanęła jak lwica w jego obronie... Zwykle spokojna jéj twarz rozpłomieniała gniewem świętym, oczy paliły się, czoło pofałdowało, stała się straszną... Wit mimowolnie krok się cofnął.
— Precz, podły! precz, nikczemny! — zawołała, precz ztąd... ty coś śmiał na niewinne dziecię dłoń podnieść! Tyś tu panem! ha! tyś tu sługą! ty tu nie masz nic oprócz hańby i sromu, jaki wniosłeś pod poczciwą strzechę... tyś przywłaszczyciel... tyś podły rabuś, precz z moich oczów.. Taiłam długo obrzydliwość, jakąś mi sprawiał, dziś — dość; idź mi ztąd... Tum ja pani, a ty...
Wit stał, słuchał, drżał, uszom swoim nie wierząc, nie śmiał odpowiedziéć, nie pozostawało mu nic tylko gwałt nowy lub ucieczka... Stracił w téj chwili przy-