Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nieskończenie cię przepraszam, kochany Leosiu — rzekł nareszcie gospodarz, wskazując mu ręką krzesełko, z którego zepchnął stos odzieży pomiętej i rozrzuconej w nieładzie — siadaj-no... Wczoraj po północy już powróciliśmy z Zielonego ogródka, prawdą a Bogiem podpici, zagadaliśmy się i Morfeusz zatrzymał nas przydługo w swoich objęciach, nie poradziwszy się podobno ratuszowego zegara. Mam honor panów wzajem sobie zaprezentować; to pan Jacek Żukiewicz, vulgo zwany Bawarczyk, w przyszłości Tycjan polski, co mu już Kucz, kochany redaktor Kurjerka, uroczyście zwiastował... drukowono czarno na białem... A to pan Henryk Zarbiński, cognominatus Suchoty, dlatego że je ma w kieszeni, w świecie dziennikarskim znany pod imieniem polskiego Canovy. Pierwszy z nich żółtogorąco odmalował tors żyda, rysunkiem godzien Michała-Anioła, a kolorytem Tycjana i Rubensa, co najmniej; drugi wyrzeźbił już do tej pory dwa kapitele do kolumn i jednego na grobowiec płaczącego anioła, nie licząc fajek, które z gliny robi, a które są arcydziełami. A to... pan Leon... dalibóg już nie wiem nazwiska.
— Kora — odezwał się przybyły, na którym i ten nieład i te żarty przykre robiły wrażenie.
— Tak jest, Leon Kora — podchwycił z podłogi jeden — czyli Kora Leon, albo Karaleon... aspirant malarstwa! pysznie się nazywa, daj go katu, niby Korjolan... Nazwisko wyborne dla sławy i krótkie bez ski, brzmiące dobrze... szczęśliwy człowiek. Gdyby nie nadzieja w Kuczu, jak tu być sławnym, zowiąc się Zerbińskim, albo Przepiórkowskim? Winszujemy!
Przyszli towarzysze Leona poobwijani jeden w kołdrę, drugi w płaszcz szaraczkowy, już tylko widać, na ten użytek domowy służący i dobrze zszarzany, popatrzyli na przybyłego i ochoczo śmiać się poczęli, kładnąc znowu na poduszki.
— Cóż tam na wsi słychać? — zapytał Adam — naturalnie ryk bydła i beczenie owiec? nic więcej?
Leon był tak zmięszany tonem, na jaki stroiła się