Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pani musiałać dawno domyślać, żem ja, nie kto inny, był wykonawcą wyroku... Tak... Swoboda padł pod moim sztyletem. Ten sztylet, o którym tyle mówiono, pani jedna go poznać mogłaś, boś go dawniej znała... Znalazłem zdrajcę samym... było to w nocy... powtarzał pewnie tę pieśń, którą serce waszej ks. mości pozyskał... nie bronił mi się, nastawił sam piersi... żal mi nawet było tego biedaka... alem musiał dopełnić wymiaru sprawiedliwości... szło o sławę imienia... Żyjąc, byłby dla mnie i dla was wieczną groźbą... Zniszczyłem wszystko, co mogłem... jednego dziecięcia życie ocalało... Wiedziałem, że ono zostało ukryte, nie mogłem dośledzić, gdzie je doktór L... oddał na wychowanie.
Dziękuję waszej ks. mości, żeś mnie sama naprowadziła na drogę, a raczej mściwy Bóg, który na twarzy tego dziecięcia napisał niezmazane świadectwo jego pochodzenia.
Księżna zerwała się na te słowa z siedzenia, blada, drżąca, ale ze lwią odwagą w oczach błyszczących. Drżała raczej z gniewu, niż z obawy.
— Zabójco! — zawołała gwałtownie — jeżeli włos spadnie z głowy tego dziecka niewinnego, ród twój i ciebie okryję sromotą, dowiodę twej zbrodni, świadczyć pójdę przeciw tobie... zginiesz, jak on!
Książę na ten wybuch, niewzruszony uśmiechnął się zimno.
— W mojej mocy jest — rzekł — do takiego szaleństwa was nie dopuścić... mam tysiąc sposobów zamknąć wam usta na wieki, nim pierwsze wyrzekną słowo.
Księżna z krzykiem rzuciła się ku drzwiom przeciwnym, wojewoda wstrzymał ją, chwytając silnie za rękę i gwałtem posadził w krześle.
— Gróźb się nie boję — rzekł — jesteś w moich rękach, a że skrupułów nie mam, gdzie idzie o sławę rodu — dowiodłem.
— Dziecko moje! córko moja! — szlochała matka zrozpaczona, klękając przed wojewodą. — Czego chcesz ode mnie? abym umarła? Weź życie, weź... zatrułeś mi je całe... Ocal tylko tę niewinną istotę... Jam grzeszna, jam występna... niech się nade mną spełni sprawiedliwość.
Wojewoda stał, patrząc niemy, coś, jak łza, błyskało