Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciągała... Czy się dożywotnie prawa utrzymają... Bóg raczy wiedzieć... Różnie się trafia... są prejudykaty... Dwakroć sto tysięcy też piękna suma... bardzo piękna, ale i więcej czasem i procesa, i pieniacze zjadają... Pan wojewoda masz przecież kapitały?
— Cośby się tam i gotówką znalazło — mruknął wojewoda, spuszczając głowę — ale choć dobrze przechowałem, dziś przy Szwedach tych za nic nic ręczyć niepodobna...
— Na Śląsk trzebaby wywieźć i w kościelnym skarbcu gdzie złożyć — poradziła podczaszyna.
— Więc na warunki zgoda? — spytał pan Przerębski.
— Czy to wszystkie? — z naciskiem dodała podczaszyna — jak się panu zda, nie należałoby coś sobie jeszcze przypomnieć?
— Rozumiem, — zawołał wojewoda — nie mamy co obwijać... pani podczaszynie gotowizną przy zrękowinach, nie... przy ślubie — poprawił się stary pretendent — przy ślubie, „in vim“ kosztów na wychowanie poniesionych — wszak tak? pięśdziesiąt tysięcy
Podczaszyna śmiać się zaczęła.
— Przy ślubie? — podchwyciła — więc wiary mi nie dajesz?
— Owszem, owszem, ale panna może się rozmyślić...
— Gdybym się ja ją zobowiązała nakłonić, poszłoby to, ręczę, jak po maśle?...
— Cóżby panią do tego skłoniło? — spytał, dobijając, wojewoda.
— Pewno nie owe pięćdziesiąt tysięcy, ale przekonanie o szczęściu mojego dziecka, — poczęła podczaszyna — a tego nie nabiorę inaczej, aż mnie pan wojewoda skonfiskujesz... przestając się targować gdyby — z pozwoleniem — o cielaka...
Pan Przerębski wstał z siedzenia markotny.