Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic o niczem nie słyszałem! — rzekł żywo Niemira, a Kasia sama dodała:
— Nie słyszeliśmy nic...
Zwrócili tedy znowu rozmowę na wojnę i przygody żołnierskie, a tych dosyć miał do opowiadania Medard — i swobodniejszej będąc myśli, prawił im, co mu na myśl przyszło.
Słuchali go, dziwnie jakoś tę wesołość przyjmując i nie biorąc jej do serca.
Rotmistrz, co się rozśmiał czasem mimowolnie, to na żonę spojrzawszy nagle, uciął i twarz mu się przeciągnęła. Kasia wzdychała tylko.
Z rozmowy wypadło, że Medard oświadczył, że dodnia wyjechać musi, na to oboje gospodarstwo zakrzyknęli, żeby ani myślał, że go nie puszczą, że musi spocząć... itp. Kasia nawet oświadczyła, iż konie zamknąć każe i klucze od stajni weźmie do kieszeni.
— Ona to zrobić gotowa! — szepnął Niemira — gdy się jej będziesz sprzeciwiał... Daj pokój, trzeba wypocząć... tak Pan Bóg przykazał. Tem bardziej, iż jutro niedziela święta i Bogu się dzień należy.
Medard, nie chcąc się sprzeczać, a wiedząc, że z Kasiąby sprawy nie wygrał, zamilkł. W szczególnych też u niej tego dnia był łaskach, nie połajała go ani razu, a patrzała nań ukradkiem z takiem politowaniem, jakby opowiadanie o przygodach żołnierskich szczególnem ją natchnęło współczuciem.
Rotmistrz sam poszedł dojrzeć, żeby konie miały wygodę i, wróciwszy, zapewnił, że obrok dostaną dobry, a słomy im kazał nasłać po brzuchy. Obok izby, w której Niemira trzymał swą ulubioną broń i gdzie czasem, dostawszy gości, poił ich — była gościnna, którą zawczasu opalano, łóżko posłano, i gdy Medard z rotmistrzem, odprowadzającym go, poszedł na spoczynek, zastał tu już swego Gabryka.
Siedział on przed kominem tak zamyślony, z oczami jakoś od wiatru zaczerwienionemi i na-