Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mości Pełko, — odezwał się król — kiedy ci kazano z powrotem?
— Natychmiast, najjaśniejszy panie.
— Więc jutro... Tak! jutro listy będą gotowe...
— Ja tylko ustny rozkaz waszej królewskiej mości wziąć mogę; przejście przez obóz nieprzyjacielski jest zbyt niebezpiecznem, bym się ważył pismo królewskie nań narażać.
— Tak więc jutro, po radzie... odpowiedź weźmiesz waćpan słowną.
Skinął mu ręką... i skierował się zwolna ku drzwiom, potem zwrócił ku Pełce.
— Zabaw się waszeć... wesele i skrzypki na zamku... wnijdź tam... popatrz, należy ci się to za tak ciężką posługę... Młodemu wesele daje siły...
— Najjaśniejszy panie, — odparł Pełka — chyba na cudze patrzyć będę, bo w duszy mam jeszcze krakowian jęki, i niełacno mi o wesołość.
Jan Kazimierz popatrzał nań chwilkę.
— Idź waćpan, gdzie i drudzy... rozerwij się.
Zatem rękę mu dał do pocałowania, a sam usiadł w krześle i sparł głowę na dłoni. Pełka wyszedł.
Ani strojem, ani humorem nie nadał się wprawdzie do tego wesela, przecie je widzieć pragnął. Wmieszał się więc w tłum, który u pierwszych drzwi zalegał, przypatrując się jak dostojniejsi, pierwszy polski taniec odbywszy, zabawiali się, stojąc, przed paniami i wesoło z niemi żartowali. Zdawałoby się to niepodobieństwem, aby się ludzie znaleźli do tanów i hulanki w chwili, gdy kraj, najazdem zniszczony, gruzami się okrywał, a garść obrońców rozpaczliwie walczyła, wołając ratunku — przecież było tu dosyć wesołych twarzy i skrzypaki śląskie grały od ucha, a nogi podrygiwały... Pełka szukał jednej twarzy, spodziewając się znaleźć ją smutną i załzawioną. Pierwszy rzut oka jego napotkał podczaszynę,