Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gdy w domu Wtorkowskiéj radość panowała i tryumf śpiewano, Henryk w swoim gabinecie krył się zły i sam na siebie gniewny. Całą noc prawie przesiedział w krześle osłupiały, marząc. Lazury niebios zachodziły dlań chmurami czarnemi. Była tak płochą! tak zręczną! tak niepochwyconą i tak razem ze swemi wadami zachwycającą. Ostatnie pocieszało.
Nazajutrz rozstrzygały się losy wśród ciszy i tajemnicy. Tilda wyszła do śniadania drżąca i pomięszana, z obawą jakiéjś sceny, ale Henryk zimny, skłopotany, nic nie mówił. Patrzał tylko często na zegarek i wkrótce wymknął się pod pozorem giełdy, interesów.
Na obiad przyjechał Mann, w gabinecie poszeptali coś z sobą tylko po cichu. Wszystko było już skończone, ojciec się zgadzał. Potrzeba było mówić wyraźnie z tą która jeszcze była jego żoną, choć węzły co łączyły już w duszy ich zerwane zostały... Na to się nie mógł zebrać pan Henryk odkładając na późniéj, ona też milczała. Przy obiedzie było parę osób obcych, a pod sam jego koniec nadjechał pan Samuel, w zwykłym humorze, nic nie dając znać po sobie. Pora była piękna, ruszono się od deseru do ogrodu, ojciec wziął