Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tak jestem chciwą. Są godziny wolne. Mama się krząta, ja bywam prawie sama. Pan byś był mi nauczycielem, inicyatorem moim, a! nie wiesz jakbym mu była wdzięczną. Ale cicho! położyła paluszek na ustach uśmiechniętych, a oczy płonące, zmrużone utopiła w nim głęboko.
Pan mi tego odmówić nie możesz, dodała — jest to fantazya, jeśli chcesz, dziwactwo, śmieszność, ale ją pojmiesz.
— Ja nie uważam tego za dziwactwo wcale, rzekł Jakób, owszem, ale się lękam...
— Ale!! żadnych ale... o! proszę bardzo, proszę, żadnych ale! Przyznaję się panu żem trochę goniła za nim z tą żądzą upragnionéj dla mnie nauki.
Jakób był osłupiały, zdziwiony, przejęty, przychodziły mu jakieś wątpliwości, ale je odpędzał jako grzeszne posądzenia, tak zuchwałéj komedyi nie przypuszczał. Muza pociągnęła go, ujęła, oczarowała.
— Niestety! wszyscyśmy tak słabi, że w najprostsze wpadamy sidła, gdy zręcznie na tę słabość naszą zastawione zostaną. Często ostrzeżony nawet człowiek daje się ująć, gdy kto uderzy w tę achillesową jego piętę. Tak było i tą razą. Jakób