Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 1.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

telstwa domagać musieli. Stara szlachta, piastunowie tradycyi narodowéj źle zrozumianéj, grzecznie, szydersko, zimno, nieznacznie odtrącali tych których zawsze jeszcze liczyli za przybyszów. W obu obozach nienawiść rosła i niechęć, położenie było niejasne, fałszywe; choć stosunki codzienne zbliżały, choć potrzeby łączyły, choć interes chwilowo przejednywał; wspomnienia, przesądy, wiara, dzieliły jeszcze. Tego com tu znalazł, w co wpadłem, na wsi się nawet domyślać się nie było podobna; w przeciągu dni kilku uczułem że bądź co bądź, w duchu wieku i sprawiedliwości zwycięztwo być musi po naszéj stronie. Opór nietylko był daremny, ale spieszny i nie logiczny. Ci co w nim trwali, sami widzieli że nie wytrwają.
Ojciec Tildy miał prawo pochlubić się swym wychowańcem, wprowadził mnie więc w towarzystwo swoje; miałem oprócz tego licznych krewnych w stolicy, w parę więc dni po przybyciu mojem, mnóstwo już porobiłem różnorodnych znajomości.
Zdumiewałem się na każdym kroku, że nie powiem, gorszyłem; niemal wszędzie i u wszystkich żydów znalazłem jedno uczucie niepojęte dla mnie, jakiś osobliwszy wstyd swojego pochodzenia, milczące lub głośne nawet zapieranie się żydowstwa.