Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Wieczory drezdeńskie.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ny na spoczynek...
O brzasku i pierwszej rosie poruszyły się kamienie na pagórku i starcy umarli wyszli z piaszczystej widmy, stanęli znów oparci na kijach, poprzykładali ręce do czoła, patrzali ciekawie.
Znowu swej ziemi poznać nie mogli.
— Patrzaj no, rzekł jeden — kiedyż się to stało? jednej niedospanej nocy? albo wczoraj widzieliśmy źle, albo dziś widzimy nie dobrze? hej! hej to oczy łudzą!
— To są mgły poranku! rzekł drugi.
— To są fantazye świtania, dodał trzeci.
— To są chyba cuda boże! krzyknął czwarty.
— Nie wierzę, aż się ich dotknę, chrypliwie ozwał się pierwszy. I skwapliwie chciał iść, ale kroki jego były nieśmiałe, nóg zapomniał stawiać i obawiał się stą-