Strona:Józef Conrad - Janko Góral.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zostawiała niedokończoną robotę, panią Smith w połowie niedopowiedzianego zdania i biegła na jego wezwanie. Pani Smith nazywała ją „bezwstydną dziewką“, lecz Amy nie zdawała się nawet słyszeć tego i szła jak głucha, na wszystko, co jej mówiono, szła za głosem swego instynktu. Sądzę, że tylko ona i ja w całej okolicy widzieliśmy jego urodę. Bardzo był przystojny, a największym w nim wdziękiem było właśnie to coś dzikiego w postaci, niby młody leśny bóg.
Matka załamywała ręce, gdy dziewczyna przyszła do domu rodziców w dzień świąteczny, ojciec ponury jak zwykle, udawał, że o niczem nie wie, a pani Finns przepowiadała Amy okrutną przyszłość. Amy była na wszystko obojętna.
Codzień o zachodzie można ich było widzieć na drodze, ona dreptała poważnie w swym odświętnym stroju — szara suknia, czarne pióro, wielkie buty, wyzywające swą białością bawełniane rękawiczki, które raziły wzrok na sto łokci zdaleka; a on, mając surdut zawieszony malowniczo na ramieniu, stąpał przy jej boku zalotnie i rzucał czułe spojrzenia na dziewkę „ze złotem sercem“. Pewnie nawet nie zastanawiał się nad jej urodą, nie zoryentował w nowym, a tak różnym typie widzianych dotąd twarzy, a może ciągle był pod urokiem tej boskiej cnoty — litości.
Temi czasy Janko bywał wielce zakłopotany. W jego kraju jest zwyczaj posyłania jakiegoś star-