Strona:Józef Conrad - Janko Góral.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zgadzał, tak mówił ów poważny pan w mundurze, który co chwila wychodził do telegrafu, by się porozumieć. Dla mego znajomego cesarz amerykański okazał się łaskawym, obiecał mu zapłacić owe trzy dolary dziennie, bo był młody i silny. Wielu jednak młodych i silnych wróciło do domu — nie chcieli jechać do Ameryki, przerażała ich odległość — wielu też nie miało pieniędzy na drogę, bo za podróż trzeba było płacić gotówką. Byli i tacy, którzy sprzedali chaty i ziemię, gdyż jazda dużo kosztuje; lecz suty zarobek nęcił ich niesłychanie. Mówiono im także, że mądry a szczęśliwy, znaleźć może miejsce, gdzie prawdziwe złoto kopią w ziemi. W chałupie tatula było już za pełno. Dwaj bracia pożenili się i mieli dzieci, więc on obiecał przysyłać pocztą pieniądze z Ameryki do domu i to dwa razy na rok. Ojciec sprzedał starą krowę, parę srokatych osiołków górskich, które sam wychodował, a nawet śliczny kawał gruntu, doskonałej paszy. Słoneczny wzgórek ubrany sosnami przeszedł na własność żyda-karczmarza, bo trza było opłacić ludzi okrętowych, którzy przewożą wychodźców do Ameryki, by się tam mogli zbogacić. Trzeba było zapłacić za synaczka.
Musiał on być jednak odważnego serca, skoro się wybrał w tak daleką drogę i nie pożałował jasnej polany ojcowskiej, zapatrzony w ów złoty miraż hen — gdzieś daleko — za morzem.